sajgonki

Thai-Viet, czyli chcemy więcej takich azjatyckich barów

Uwielbiamy jeść we wszelkiego rodzaju azjatyckich budkach, barach, restauracjach, stąd na blogu tak duża liczba relacji z tych miejsc. Może i zazwyczaj nikt przesadnie nie dba w nich o utrzymanie czystości i zapewnienie wygodnych warunków, ale w większości przypadków jedzenie nadrabia wszystkie braki. W Thai-Viet, ale na ul. Sztabowej już jedliśmy i byliśmy bardzo zadowoleni. Tym razem trafiliśmy na drugi bar tych samych właścicieli, tyle ze na ul. Henryka Pobożnego na Śródmieściu.

thai 3

Lokal jest mniejszy od tego na Krzykach, ale sprawia o wiele korzystniejsze wrażenie. Jest naprawdę czysto, właścicielka sprząta każdy stolik zaraz po wyjściu gości, a już naprawdę fajnie wygląda obsługa. Co prawda pani, która obsługuje nie do końca rozumie chyba po polsku, ale jest cały czas uśmiechnięta i z chęcią doradza co warto zamówić. Bardzo przyjemne pierwsze wrażenie. W jeszcze lepszy nastrój wprowadza nas menu, a właściwie ceny w nim zawarte.

thai 1 thai 2

 

Sajgonki na Sztabowej były najlepszymi, jakie dotychczas jedliśmy, więc zamawiamy je także tutaj. Bez surówki kosztują 5 zł, czyli bardzo uczciwie. Do tego domawiamy makaron z kurczakiem za 13 zł oraz żółte curry z kurczakiem za 16 zł.

Siadamy, a po niespełna pięciu minutach otrzymujemy trzy skwierczące jeszcze sajgonki.

thai 9

Standardowo na barze stoją dwa sosy – ostry i łagodny. Sajgonki polewamy ostrym, który jednak jak dla nas mógłby być jeszcze ostrzejszy.

thai 7

Sajgonki, podobnie jak w drugim barze Thai-Viet, stanowią bardzo mocną pozycję menu. Są chrupiące, ze sporą ilością mięsa i warzyw, a do tego nieźle doprawione. Dodatkowego charakteru nadaje im podkręcający smaki sos. Jeśli na sajgonki, to na pewno do Thai-Viet.

Ledwo uporaliśmy się z wcale nie małą porcją sajgonek, a już na stole wylądowały dania główne. Na pierwszy ogień – makaron po chińsku z kurczakiem.

thai 8Pierwsze co rzuciło się nam w oczy, to fakt, że w tym makaronie najmniej jest… makaronu. Co wcale nie jest problemem, ponieważ w zamian otrzymaliśmy naprawdę sporą porcję pokrojonego w paski kurczaka z dodatkiem warzyw, które zdecydowanie były świeże. Makaron miał zostać specjalnie na nasze zamówienie doprawiony do opcji bardzo ostrej, i faktycznie taki był.

Kurczak wysmażony w punkt, nie za suchy, lekko soczysty, dobrze komponował się delikatnymi warzywami, czyli głównie cebulą i papryką czerwoną oraz grzybami mun. Porcja jest spora, wzbogacona dodatkowo o naszą ulubioną surówkę z białej kapusty, która swoją słodkością doskonale równoważyła ostre smaki makaronu z kurczakiem.

Po makaronie przyszła pora na danie, o którego jakość obawialiśmy się najbardziej. Od jakiegoś roku zakochaliśmy się w curry i gdyby była taka szansa, jedlibyśmy je codziennie. Z tym większymi obawami podeszliśmy to tego zamówienia, bojąc się jak smakować będzie curry z kurczakiem w tym niepozornym barze.

thai 4 thai 5 thai 6

Kiedy tylko curry pojawiło się na stoliku, obawy odleciały gdzieś daleko. Po samym zapachu można było stwierdzić, że to będzie coś dobrego. Po całym stoliku roznosił się wyraźny aromat mleczka kokosowego, użytego do wykonania dania. To było takie curry z kurczakiem jak lubimy. Gęste, bez zbędnych dodatków, jedynie kurczak, cebula, papryka i cukinia, a wszystko pokrojone w podobnej wielkości kawałki. Curry smakowało wybornie, kurczak był mięciutki i przeszedł smakiem sosu. Na talerzyku obok dostaliśmy porcję ryżu i surówkę z białej kapusty. Musimy przyznać, że było to jedno z najlepszych curry z kurczakiem, jakie mieliśmy okazję jeść w życiu. Porcja ponownie okazała się ogromna, ciężka do przejedzenia dla jednej osoby.

Wyszliśmy z Thai-Viet bardzo zadowoleni, zawartość naszego portfela nie została zbyt mocno uszczuplona, a smak doskonałego curry na długo utrzymywał się w ustach. Obsługa w lokalu jest miła, działa niezwykle sprawnie i co najważniejsze – podaje bardzo dobre jedzenie. Thai-Viet, zarówno to przy ul. Sztabowej, jak i przy ul. Pobożnego spokojnie można zapisać na swojej liście miejsc do odwiedzenia.

Thai-Viet

ul. Henryka Pobożnego 8/1

facebook.com/BarRestauracjaThaiViet

 

Kim Long, czyli azjatycka przyjemność

Jakiś czas temu musiałem coś załatwić na ulicy Tęczowej, postanowiłem więc wykorzystać tę okazję, aby poszukać jakiegoś ciekawego jedzenia w okolicy. Wstukałem szybko w google swoje położenie, trochę poszukałem, a że miałem ochotę na coś azjatyckiego, trafiłem idealnie. Dosłownie zaraz obok miejsca, w którym zaparkowałem auto znajdował się bar Kim Long, z zewnątrz wyglądający tak.

kim long2

W środku zaskoczył mnie niespotykany zazwyczaj w typowych „chińczykach” porządek. Stoliki są przetarte, nie kleją się i ogólnie cała sala, choć niewielka, wygląda bardzo schludnie. Jako że czasu miałem niewiele, a żołądek już dopominał się o kolejną dawkę jedzenia, czym prędzej zerknąłem w stronę menu.

kim long1 kim long5 kim long 9 kim long 10

Nie zastanawiając się długo, składam u prowadzącej bar Azjatki zamówienie na sajgonki w cenie 5 zł oraz makaron chiński z kurczakiem za 13,90 zł. Ceny nie zadziwiają, właściwie są standardowe dla orientalnych budek we Wrocławiu.

W oczekiwaniu na podanie zamówienia, rozglądam się po lokalu w poszukiwaniu jakiegoś ostrego sosu. Do wyboru mamy dwa – jeden mocno ostry, drugi bardziej słodki. Jestem więc przygotowany, a po 4-5 minutach na mój stolik trafiają sajgonki w liczbie trzech.

kim long 3

Swoją wielkością nie porażają, można wręcz powiedzieć, że są malutkie. Smakują poprawnie, ale tylko poprawnie. Mięso zostało zbyt grubo zmielone, przez co nie jest równomiernie rozłożone w sajgonkach, a można na nie natrafić tylko w niektórych miejscach. Bez szału można by powiedzieć i bez wyrazistego smaku. Na szczęście okazało się, że to był tylko zły dobrego początek.

Zanim skończyłem jeść sajgonki, obsługująca pani przyniosła makaron z kurczakiem, właśnie tak, na jaki miałem w tym momencie ochotę.

Kim long 4Obecność tego sosu na górze wynika z tego, że poprosiłem o bardzo ostry makaron, ale nie do końca mógł w to uwierzyć kucharz, który przygotował go na średnio-ostro. Kiedy zacząłem jeść, podszedł i zapytał czy ostrość jest wystarczająca. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie do końca mnie satysfakcjonuje, więc pan kucharz postanowił dodać jeszcze pikanterii, polewając danie swoim specyfikiem. Jak się okazało, teraz ostrość faktycznie była diabelska, a pan z uznaniem patrzył, jakby nie dowierzając, że normalnie przełykam jego sos.

Ogólnie, makaron okazał się strzałem w dziesiątkę, z dużą ilością pokrojonej w paski piersi z kurczaka. Z dodatków wypatrzyłem grzybki mun, kiełki, cebulę i, niestety, kawałki fasolki i kalafiora z mrożonki. Na szczęście było ich na tyle mało, że nie zepsuły smaku, bo danie okazało się naprawdę bardzo smaczne, a charakteru nadawał mu nie tylko ostry sos, ale i jajko, z którym makaron został podsmażony.

Po w sumie udanej, poza małymi wpadkami, pierwszej wizycie w Kim Long, wybrałem się tam także na drugi dzień, z zamiarem zjedzenia krewetek, które kusiły mnie już za pierwszym razem.

Zamówiłem więc krewetki królewskie na ostro w panierce za 19,50 zł, ponownie prosząc o wersję bardzo ostrą, w co obsługujący pan znowu nie do końca mógł uwierzyć oraz na przystawkę pierożki HaCao za 5 zł.

Przystawkę otrzymałem w tempie ekspresowym, a na talerzu znalazły się cztery sztuki pierożków, których nigdy wcześniej nie miałem okazji spróbować.

kim long 8

Wyczytałem w międzyczasie, że ciasto na pierożki powstaje z mąki z ryżu i tapioki, ale po usmażeniu ich na głębokim oleju bardziej skojarzyło mi się to ze smażoną tortillą pszenną. Nie zmienia to jednak faktu, że pierożki okazały się dobrym wyborem. Były chrupiące i szczelnie wypełnione wyrazistym farszem wieprzowo-warzywnym. Bardzo przyjemna przekąska przed daniem głównym, na które musiałem poczekać około 10 minut, ale zdecydowanie było warto.

kim long 6kim long7

Krewetki otrzymałem w towarzystwie surówki z białej kapusty posypanej zmielonymi orzeszkami ziemnymi oraz ryżu. Krewetki zostały najpierw usmażone w panierce, a następnie podsmażone w woku razem z cebulą, cukinią, marchewką i pietruszką oraz chili. Na talerzyku otrzymujemy 5 sztuk dużych krewetek obłożonych wspomnianymi wyżej warzywami.

Jak smakuje? Wybornie. Krewetki są chrupiące z zewnątrz i delikatne w środku oraz doprawione na bardzo ostro. Świetnie współgrają ze słodko-kwaśną surówką oraz mięciutkim ryżem. Co ważne, ostrość, choć piekielna, nie zabija reszty smaków, a krewetki smakują pysznie, przebija się lekko rybny smak, a całość idealnie miesza się z chrupiącymi warzywami. Polecam.

Okazało się, że przypadkowo, bez polecenia, trafiłem na fajną, niedrogą i smaczną knajpkę z azjatyckim jedzeniem. Jeśli będę w pobliżu z chęcią zawitam ponownie, choćby dla samych krewetek oraz ostrości, której kucharz nie żałuje. Na miejscu właścicieli postarałbym się popracować nieco nad sajgonkami, które są zbyt mało wyraziste.

 

Kim Long

ul. Tęczowa 20

 

Korean Chicken, czyli azjatycka alternatywa dla KFC.

Jeśli jesteście fanami chrupiącego kurczaka z KFC, powinniście chociaż spróbować jedzenia w tym miejscu. Korean Chicken to kameralny bar położony w obrębie placu Jana Pawła II, w sąsiedztwie legendarnego baru rybnego Krab.

Foto - Facebook Korean Chicken

Foto – Facebook Korean Chicken

Skrzydełka koreańskie to totalna nowinka nie tylko we wrocławskiej, ale zapewne i ogólnopolskiej gastronomii. Lokal prowadzi… Polak, który jest niezwykle otwarty na klientów, z chęcią opowiada o serwowanych przez siebie potrawach, a także częstuje innymi, tak, aby każdy miał okazję skosztować maksymalnie dużo smaków.

korean chicken 6

Ceny umiarkowane, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dania są niestandardowe, orientalne. Początkowo decyduję się na zestaw 12 kawałków kurczaka bez kości w cenie 20 zł, ale właściciel szybko proponuje podmianę połowy  z nich na skrzydełka, które poda zarówno z jednym, jak i drugim dostępnym sosem. Przystałem na to, chcąc mieć szerszy pogląd serwowanych tutaj potraw. Po złożeniu zamówienia, zasiadam przy jednym ze stolików w środku (przed lokalem można także rozgościć się w ogródku).

korean chicken 7

Po niespełna 10 minutach zostaję zawołany po odbiór zamówienia. Całość otrzymuję na plastikowym talerzyku z dodatkiem dwóch małych gratisów.

korean chicken 1

Konsumpcję rozpocząłem właśnie od dwóch prezentów od właściciela, mających być, w przypadku posmakowania, zapewne inwestycją na przyszłość. O sajgonkach z warzywami można powiedzieć wszystko, ale nie to, że mają cokolwiek wspólnego z tym znanymi nam z typowych „chińczyków”. Są malutkie, a w chrupiące ciasto zawinięty jest warzywny farsz, a właściwie zmielona papka, z wyczuwalną cebulą oraz prawdopodobnie porem. Fajna przegryzka, ale raczej nie dla kogoś bardzo głodnego.

korean chicken 4

Drugim gratisem okazał się smażony pierożek Mandu, z delikatnego ciasta ryżowego, nadziewany warzywami. W środku wyczuwalna jest soja oraz tofu, ale – podobnie jak w sajgonkach – smak jet zbyt mdły, jak dla mnie zdecydowanie brakowało jakiegoś ostrego akcentu.

Po przystawce przeszedłem w końcu do próbowania głównego punktu obiadu, czyli kurczaka.

korean chicken 2

Otrzymałem w sumie 12 kawałków, z czego jedna ćwiartka była obtoczona  w słodko-sojowym sosie Gandzan, a druga w słodko-ostrym Meun. Połowa mojej porcji pozostała w samej panierce.

Najpierw zabrałem się za skrzydełka, które okazały się najmocniejszym punktem Korean Chicken. Mięso bez problemu odchodziło od kości, ale nie było wyschnięte, a idealnie soczyste. Bardzo dobra okazała się panierka, dość grubo otaczająca mięso. Panierka nie ociekała tłuszczem i pysznie chrupała pomiędzy zębami. Naprawdę dobra rzecz, aczkolwiek sporo różniąca się od znanych nam kurczaczków z KFC, zwłaszcza pod względem twardości panierki.

korean chicken 3 korean chicken 5

Po skrzydełkach przyszła kolej na kawałki kurczaka bez kości, choć to nie do końca prawda. Pomiędzy zębami zgrzytają nam chrząstki, które nie dla każdego muszą być przyjemnym przeżyciem. Do przygotowania tej potrawy nie zostały użyte „polędwiczki” z piersi, ale mięso jest smaczne, soczyste, choć z kawałkami skóry, przez co staje się mocno tłuste.

Na koniec słów kilka o sosach – największym rozczarowaniu Korean Chicken. Ogólnie w kuchni azjatyckiej uwielbiam wszelkiego rodzaju sosy, natomiast te, którymi polane zostały skrzydełka były za słodkie i właściwie smakowały identycznie. Oba dostępne sosy okazały się być bardzo gęstymi dodatkami, w których dominuje słodycz, a jedynie w Gandzan przebija się nieco słony sos sojowy. Niestety, sos słodko-ostry nie był ani trochę ostry, o co aż się prosiło przy tego rodzaju jedzeniu.

Podsumowując, skrzydełka z Korean Chicken to fajna odmiana od tych znanych z KFC, ale osoby przygotowujące dania mają jeszcze sporo pracy przed sobą. Zdecydowanie zmieniłbym smak sosów, z za słodkich na ostrzejsze oraz jakoś urozmaiciłbym sajgonki oraz pierożki, w których farsz jest niezły, ale jednak zbyt mdły.

Korean Chicken

ul. Sokolnicza 7/17

koreanchicken.pl

facebook.com/best.korean.chicken

Mai Lan, czyli azjatycka uczta w najlepszym wydaniu

Wracając ostatnio z pracy do domu, spotkało mnie spore, pozytywne zaskoczenie. Stojąc na światłach, zerknąłem w prawo, a moim oczom ukazał się niewidziany tam wcześniej szyld: Mai Lan, Bar Orientalny, Kuchnia chińska i wietnamska. 

Mai Lan II 8

Szybkie odświeżenie pamięci, i już wiem. Tak, to Mai Lan, czyli mój ulubiony wrocławski „chińczyk”, który dotychczas znajdował się przy ul. Hallera. Od teraz wielbiciele Mai Lan, a znam ich co najmniej kilku, mogą stołować się także w barze przy ul. Św. Wincentego.

Sam lokal robi dużo lepsze wrażenie, niż budka przy Hallera, a w środku jest więcej miejsca. Poza tym bez zmian, dania przygotowuje syn kucharza z pierwszego baru, a karta jest identyczna.

Mai Lan II 2 Mai Lan II 3 Mai Lan II 4

Potraw z każdym dowolnym mięsem oraz owocami morza mamy pewnie ponad setkę. Ja tradycyjnie już wybieram sajgonki z surówka z białej kapusty (6 zł za trzy sztuki), a w ciągu kolejnych dwóch dni jako główne danie decyduję się na: kurczaka po tajlandzku (13 zł) oraz makaron chiński z kurczakiem (12 zł).

Obsługa jest miła, mimo pierwszych dni działalności, działa bardzo sprawnie, a dania z kuchni wychodzą w iście ekspresowym tempie. Nie zdążyłem na dobre usiąść przy stole, a moje sajgonki są już gotowe do odbioru. Jako dodatek do każdego dania możemy sobie dobrać – za darmo – bez ilościowych ograniczeń, jeden z dwóch sosów, z których jeden jest słodki, a drugi mocno ostry.

Mai Lan II 7

Co tu dużo mówić – sajgonki są świetne, z bardzo dużą ilością dobrze doprawionego mięsa. Chrupią smakowicie, doskonale zgrywają się z ostrym sosem i nie są sztucznie napchane warzywami. Na naszym facebookowym fanpage’u spotkałem się z opiniami, że sajgonki z Mai Lan są podawane spalone. Przyznam, że nigdy się z tym nie spotkałem, a jadałem w tym miejscu dziesiątki razy.

Nie skończyłem jeść sporej przystawki, a na ladzie, do odbioru jest już kurczak po tajlandzku.

Mai Lan II 5

Danie – podobnie jak na Hallera – jest ogromne. Surówka ta sama, co w przypadku sajgonek. Świeżutka i słodka, choć nieco brakowało mi ostrości, jakby ktoś zapomniał o dodaniu chili. Kurczak? Idealnie wysmażony w delikatnej panierce, pływający w słodko-ostrym sosie z dodatkiem warzyw, czyli kalafiora, marchewki, cebuli, groszku i grzybków mun. Co ważne, warzyw świeżych, chrupiących, bez żadnych mrożonek. Danie jest świetne, ogromne i bardzo ostre, o co dodatkowo poprosiłem. Już po pierwszym gryzie wiedziałem, że właśnie oto mam nowe ulubione danie w Mai Lan. Konsystencja sosu, który szybko wnika w panierkę kurczaka, jest bardzo gęsta.

Mai Lan II 6

Drugiego dnia równie szybko obsłużono mnie, ponownie podając pyszne sajgonki, a zaraz po nich – makaron chiński z kurczakiem.

mai lan II 9

Danie przygotowane niezwykle szybko, na bazie grubego makaronu i pokrojonej w paski piersi z kurczaka. Makaron smażony jest w woku z dużą ilością sosu sojowego, a do całości wbijane jest jajko, które po ścięciu, miesza się z resztą. To właśnie jajko wraz z aromatycznym kurczakiem odgrywa w tym daniu dominującą rolę. Makaron jest tylko dodatkiem, ale bardzo smacznym, lekko podsmażonym, nie twardym. Kolejne pyszne danie, którego wielkość nieco mnie przeraża. Także tym razem nie dałem rady zjeść wszystkiego.

Moja radość jest niezmierna, ponieważ w niedalekiej odległości od mojej pracy powstał bar, który ubóstwiam. Mai Lan polecam każdemu, kto lubuje się w kuchni azjatyckiej. Dania są oryginalne, każde smakuje inaczej, co nie jest niestety standardem w każdym „chińskim” barze. Dodatkowo jest to raj dla głodomorów – porcje są ogromne, a ceny niewysokie.

 

Bar Mai Lan

ul. Św. Wincentego 45

 

Bong Sen, czyli koszmarny wietnamski sen

Uwielbiam zwiedzać wszelkiego rodzaju knajpki z azjatyckim jedzeniem gdziekolwiek jestem. We Wrocławiu odwiedziłem już większość z nich, trafiając zarówno na te świetne, jak m.in Thai-Viet czy Mai Lan oraz fatalne, czyli Ha-NoiNauczyłem się nie przywiązywać zbyt wielkiej uwagi do wystroju, wyglądu i czystości panującej w tych miejscach, a zwracać uwagę głównie na jedzenie. Dawno jednak nie trafiłem na coś podobnego do tego, co spotkało mnie w niedawno powstałym barze Bong Sen przy ul. Poniatowskiego.

wietnamska 6

Z szyldu wita nas informacja o serwowanej w środku taniej i smacznej kuchni wietnamskiej, czyli znając życie, dokładnie takiej samej jak w 99% podobnych barów. Wchodzimy. Od progu poraża nas niesamowita pustka. Klientów dosłownie zero, a przybyłem w porze obiadowej. Panie kelnerki (dwie?!) niemal podskoczyły, kiedy wszedłem, jakby zaskoczone, że w ogóle ktokolwiek zdecydował się na zjedzenie w ich lokalu. W środku panuje nieprawdopodobny półmrok, wręcz ciemności z delikatną czerwonawą poświatą, więc wybaczcie mi jakoś zdjęć, ale lepszych nie udało się wykonać.

Karta, jak to karta w „chińczykach”, obszerna. Jak nazwa wskazuje, Bong Sen to bar wietnamski, ale oferujący nam m.in. kurczaka po tajlandzku czy wołowinę po chińsku.

wietnamska 1 wietnamska 2

Panie obsługujące salę chyba nie za bardzo mogły się zdecydować na to, która ma do mnie podejść, więc nie podeszła ani jedna, a zamówienie złożyłem osobiście przy barze. Z tym jednak też nie było za łatwo. Chcąc zamówić zupę pekińską, otrzymałem informację od kelnerki, że nie warto, bo jest niesmaczna. Zaufałem więc jej, wybierając krabową w cenie 5 zł. Kolejnym zdarzeniem żywcem wziętym z filmów Barei była sytuacja, kiedy pytając o to, jak wygląda danie pt. Kurczak orientalny, w odpowiedzi usłyszałem, że „to jakaś taka papka”

Postanowiłem więc wziąć coś najbezpieczniejszego, czego raczej nie da się zepsuć, kurczaka w cieście kokosowym za 13 zł oraz trzy sajgonki z surówką za 7 zł.

Zupę otrzymałem w tempie ekspresowym, zapewne po wcześniejszym odgrzaniu w mikrofali. Wyglądała tak.

wietnamczyk zupa

Oczywistym jest, że zupa krabowa w takich miejscach z krabami ma tyle wspólnego co nic, ale próbujemy. Jest niebywale gorąca i… słona. Tak słona, że ciężko ją jeść. Zupę otrzymujemy w niewielkiej miseczce, a smakuje właściwie jak rosół, z bardzo wyczuwalnym smakiem kurczaka, jedynie zagęszczony mąką ziemniaczaną i kawałkami paluszków surimi. Od takich specjałów należy trzymać się jak najdalej.

Po kilku minutach pani kelnerka, która chyba  w końcu zrozumiała, że do jej obowiązków należy obsługa klientów, przynosi sajgonki, najmocniejszy punkt tego obiadu, aczkolwiek nie idealny.

wietnamska 3

Trzy sporej wielkości sajgonki są chrupiące, ewidentnie usmażone na świeżo, ale smakują dość specyficznie, jakby ktoś zapomniał dodać do nich mięsa. Mielonej wieprzowiny uraczyłem w śladowych ilościach, a w farszu przeważał ryż (!) i grzyby mun oraz kapusta, dużo kapusty. Kapusta została dołączona także w postaci surówki, która chyba jednak została podana mi po jakimś kliencie z poprzedniego dnia, który jej nie tknął. Surówka jest zdecydowanie za miękka i wodnista, jakby miała kilka dobrych dni. Bliżej jej do kiszonej, aniżeli świeżej białej kapusty.

Innym hitem są sosy, leżące na barze,  którymi można polać dania. Spytałem o najostrzejszy, więc pani poleciła mi jeden z nich, ostrzegając jednak, że naprawdę pali, czyli właśnie tak, jak lubię. Polewając nim sajgonki ostrzyłem sobie zęby, że przynajmniej ostrości w tym barze mi nie zabraknie, skoro smacznego jedzenia nie uświadczyłem. Niestety, sos okazał się sosem słodkim, więc z ostrości nici.

Po sajgonkach przyszedł czas na kurczaka w cieście kokosowym.

wietnamska 4

Już pierwszy rzut oka wystarczy, żeby spostrzec się, że coś tutaj nie gra. Danie i owszem, jest ogromne, ale kawałki kurczaka nie są dokładnie obtoczone w cieście, a sama panierka wręcz ocieka tłuszczem. Ktoś tu chyba zapomniał dobrze zagrzać frytownicę. Do dania dołączona jest ta sama surówka co do sajgonek, więc sobie odpuszczam, ryż ugotowany w porządku, szkoda tylko, że nie ma możliwości polać go niczym ostrym.

Kurczak jest usmażony prawidłowo, delikatny w środku, ale to co dzieje się na zewnątrz, to istny dramat. Panierka w żaden sposób nie chce trzymać się mięsa, a po nakrojeniu, na talerz wypływają takie ilości tłuszczu, jakby ktoś po usmażeniu oblał danie jeszcze olejem.

wietnamska 5

Zjadam trzy kawałki i odpuszczam, bo zwyczajnie nie chcę się zatruć. Warzywa dołączone do dania, a właściwie jakieś odrzuty, czyli dwa kawałeczki kalafiora i trzy ziarenka groszku kompletnie bez smaku…

Jeszcze nie zdarzyło mi się nikogo tak skrytykować, ale ten bar od A do Z, od obsługi, poprzez wystrój i na jedzeniu kończąc jest fatalny. Sądząc po podanych mi daniach, nie wierzę, że inne potrawy są smaczne. Zwyczajnie nie mogą.

Bong Sen położony jest niby w bliskiej okolicy centrum, ale tak naprawdę w fatalnym miejscu, w wąskiej uliczce, gdzie nie da się zaparkować. Ten bar nie jest stworzony dla osób, które chcą podczas pracy wpaść coś zjeść na szybko. Żeby znaleźć miejsce parkingowe niedaleko, trzeba się trochę najeździć. Ja już nie zamierzam.

Bong Sen Kuchnia wietnamska

ul. Poniatowskiego 10/1 B

Ha Long, czyli nieźle, ale do ideału daleko.

Ostatnimi czasy niemal zakochałem się w azjatyckim jedzeniu, i dopiero teraz dostrzegam niektóre knajpki we Wrocławiu, oferujące właśnie takie specjały. Do moich ulubionych zdecydowanie należą Mai Lan z Hallera i  Thai-Viet ze Sztabowej. Długo czaiłem się także, aby odwiedzić zachwalane przez czytelników naszego bloga Ha Long przy ul. Ostrowskiego, aż w końcu udało mi się trafić do tego miejsca.

Bar jest nieco schowany, mieści się naprzeciwko FAT-u, i niestety – sporym problemem jest znalezienie miejsca parkingowego w pobliżu, zwłaszcza w godzinach największego natężenia ruchu. Kiedy jednak już zaparkujemy, mamy możliwość wyboru tego czy chcemy usiąść w niewielkim lokalu, czy przy stoliku na zewnętrznym ogródku.

Od wejścia wita nas uśmiechnięta azjatka, która bardzo sprawnie radzi sobie z obsługa klientów. Menu, jak to w orientalnych barach, poraża swoją rozległością, pozwalając nam na zamówienie dań zarówno z kurczaka, wołowiny, wieprzowiny, jak i owoców morza.

Menu

Ceny są niskie, a w barze – dość kiczowatym – jest o dziwo stosunkowo czysto, przynajmniej jak na standardy azjatyckich barów we Wrocławiu. Na przystawkę decydują się oczywiście na uwielbiane przeze mnie sajgonki w cenie 6 zł za trzy sztuki. Przy wyborze dania głównego swój wzrok kieruję w stronę opcji drobiowych. Decyduję się ostatecznie na kurczaka w sosie curry za 12 zł, natomiast żona wybiera kurczaka w cieście za tą samą kwotę. Do każdego dania, w cenie, dodawana jest surówka oraz ryż.

Niemal nie zdążyliśmy jeszcze usiąść, a zostaję wezwany po odbiór sajgonek. Trochę mnie to niepokoi, ponieważ minęło naprawdę niewiele czasu od złożenia zamówienia. Do przystawki wybieram najostrzejszy z sosów, które stoją na barze i można się nimi częstować do woli.


chińczyk ostrowskiego 2Niestety, moje obawy się potwierdzają. Sajgonki co prawda są chrupiące, ale chłodne w środku. O czym może to świadczyć? Zapewne o tym, że przystawka przygotowana jest dużo wcześniej, wstępnie obsmażona, a przed wydaniem klientowi tylko „podgrzana” we frytkownicy.

Sajgonki z Ha Long nie równają się z tymi z Thai-Viet, nabitymi mięsem i świetnie usmażonymi. Te na Ostrowskiego to w dużej mierze papier ryżowy z delikatnym, bardzo delikatnym dodatkiem mięsa i marchewki. Świetny za to jest sos, niesamowicie ostry, gęsty,zdecydowanie górujący nad niewyraźnymi sajgonkami. Pyszna jest także surówka z białej kapusty. Lekko ostra, chrupiąca, z przebijającą się słodyczą, świetna.

Nie udaje mi się skończyć pierwszej potrawy, kiedy otrzymujemy dania główne.

chińczyk ostrowskiego 3

Kurczak w cieście, czyli najbardziej przewidywalne danie w azjatyckich barach, ale niezmiennie je uwielbiam. Ta potrawa, w przeciwieństwie do sajgonek, na pewno jest przygotowywana na bieżąco.

Spore kawałki soczystej piersi z kurczaka otoczone są grubą warstwą chrupiącego ciasta, które jednak nie dominuje smaku mięsa. Danie jest banalne, ale bardzo smaczne, nieco fast-foodowe. Do zjedzenia niezbędny jest sosik, tym razem słodko-ostry, ponieważ bez niego danie mogłoby być za suche.

chińczyk ostrowskiego 1

Równolegle do kurczaka w cieście, otrzymuję mojego kurczaka w sosie curry z warzywami. Poprosiłem o jak najostrzejszą wersję tego dania i, jak się okazuje po pierwszym kęsie, kucharz faktycznie nie skąpił pikantnych przypraw.

Płynne danie jest smaczne, szkoda tylko, że „wzbogacone” o warzywa z mrożonki. Można to jednak przeżyć, zwłaszcza, że kurczak jest pyszny, ostry i mięciutki, z przebijającym się smakiem curry. Świetnie komponuje się ze słodko-kwaśną surówką i idealnie ugotowanym ryżem. Szkoda tej mrożonej marchewki, która jest gumowata, ale już pieczarki i por smakują jak świeże.

Ogólnie, za tę kwotę otrzymujemy bardzo duże, dość smaczne porcje, które jednak nie wyróżniają się za bardzo. Oczywiście, trzy dania nie są zbyt wielką próbą, więc widzę potencjał w tej knajpce, tym bardziej, że mimo mrożonki, mój kurczak bardzo mi smakował. Sajgonki zdecydowanie do poprawki, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość mięsa w środku.

Potrawy z Ha Long nie zapadają mocno w pamięci, ale są poprawne i smaczne, zwłaszcza na szybki obiad w przerwie podczas pracy. Jest to kolejny azjatycki bar, który warto odwiedzić, aczkolwiek według mnie daleko mu do jakości Thai-Viet i Mai-Lan.

 

Ha Long

ul. Ostrowskiego 1

www.halong.net.pl

facebook.com/Bar-Orientalny-Ha-Long

Thai-Viet, czyli dobra azjatycka kuchnia

W ostatnim czasie odwiedziłem kilka azjatyckich knajpek we Wrocławiu, w poszukiwaniu najlepszej z nich. Trafiłem zarówno na świetne jedzenie w Mai Lan, jak i na dramat w Ha-Noi. Na naszym Facebookowym fanpage’u zapytałem was gdzie jeszcze warto się udać. Jedna z odpowiedzi zaprowadziła mnie na ulicę Sztabową, do Baru Thai Viet.

thai viet z zewnątrz

Lokal już od wejścia – przez swoje zdobienia – wygląda na nieco kiczowaty. W środku wystrój nie różni się za wiele, ale są klienci, nawet nie mało, a to dobry znak. Zresztą nie od dziś wiadomo, że chcąc zjeść przyzwoite azjatyckie jedzenie w przyzwoitej cenie, nie możemy spodziewać się przesadnej czystości takiego miejsca. Mnie to jednak nie przeszkadza, bo zwracam uwagę na smak dań.

Menu jest niezwykle obszerne, zawiera wszelkiego rodzaju dania mięsne oraz z owocami morza i tofu. Moją uwagę przykuwa na początek Pad-Thai i kurczak Curry. Mam jednak pewne obawy, więc decyduję się na coś bezpiecznego, i co lubię.

Na przystawkę oczywiście zamawiam sajgonki z surówką w cenie 7 zł. Dobieram także dwa dania główne – kurczaka w cieście za 13 zł oraz kurczak z trawą cytrynową na ostro za 15 zł. Proszę kelnera, aby to drugie danie było faktycznie bardzo ostre, nie tylko z nazwy.

Kelnerzy to także osobna historia Thai-Viet. Z kuchni słychać bliżej nieznany azjatycki język, a na sali obsługują nas dwaj dość swobodnie podchodzący do swojej pracy Polacy, którzy jednak są bardzo mili, informując zawczasu, że podanie zamówienia może nieco się opóźnić z powodu dużej ilości klientów. Ok, nie ma problemu, 20 minut nikogo nie zbawi, zwłaszcza jeśli ma być dobrze.


thai viet menu 1 thai viet menu 2

 

Nie mija jednak 10 minut, a mimo faktycznie dużej ilości gości w restauracji, na moim stole pojawiają się trzy sajgonki z surówką z białej kapusty. Do sajgonek możemy wybrać jeden z dwóch sosów, niemal tradycyjnie w każdej chińskiej knajpce stojących na barze. Decyduję się na ten bardziej czerwony, ostry.

thai viet ajgonkiUwielbiam sajgonki, jadłem je już w wielu miejscach, ale tak dobrych – jeszcze nigdzie. Chrupiące, z naprawdę niespotykanie dużą porcją mocno przyprawionego mięsa i grzybków mun w środku, doskonale zgrały się z palącym w przełyku sosikiem i świeżą surówką. Pochłonąłem je w sprinterskim tempie, i gdyby nie fakt, że zamówiłem jeszcze inne dania, domówiłbym kolejną porcję sajgonek. Genialne!

Cóż jednak, pora zjeść kolejne danie, które zostało podane zanim jeszcze skończyłem jeść przystawkę. Tak więc obawy o długi czas oczekiwania można odłożyć między bajki.

thai viet kurczak w cieście

Kurczak w cieście, danie jakże banalne, a zarazem smaczne. Próbuję tej pozycji w menu właściwie w każdym „”chińczyku”. Porcja jest spora, choć nie tak duża jak w Mai-Lan. Numer 20 z karty podany jest – podobnie jak sajgonki – z surówką z białej kapusty oraz ryżem. Dokładam do tego ponownie ostry sosik i… odpływam.

Pyszne, chrupiące ciasto, delikatny i idealnie usmażony, a nie przesmażony kurczak, no i ta świetna surówka. Dobre jedzenie, za niewielkie pieniądze.

Jak tu coś jeszcze w siebie wcisnąć po takich dwóch daniach? Jakoś trzeba, więc otrzymujemy kolejną porcję tym razem Kurczak z trawą cytrynową na ostro, standardowo, z ryżem i surówką.

thai viet kurczak z trawą

To danie podeszło mi najmniej, głównie przez ogromną ilość sosu rybnego, którym doprawiony był kurczak. Danie w sumie dość przewidywalne, z sosem o podobnie konsystencji do większości tego typu pozycji. Kurczak obtoczony w sezamie, z dodatkiem, papryki, kiełków i chili. Prosiłem o bardzo ostre danie, i je otrzymałem. Moja odporność na ostrość jest naprawdę spora, ale przy jedzeniu tego kurczaka musiałem kilka razy sięgnąć po wodę.

Pokrojony w paski kurczak był dobrze wysmażony, ostry, a przez potrawę, po przebiciu się przez nielubiany przeze mnie sos rybny, przewija się fajny, cytrynowy posmak. Nie zdołałem już zjeść całej porcji, tego byłoby za dużo.

Ogólnie, mimo tego sosu rybnego, kurczak jest smaczny, a „przedawkowanie” z sosem – mam nadzieję – jest tylko wpadką.

Przy kolejnej wizycie postaram się już skusić na kurczaka curry i Pad Thai, do czego przekonały mnie poprzednie dania. Widać, że kucharz ma pojęcie o tym co robi i przyrządza ciekawe potrawy. Sajgonki zdecydowanie przebijają wszystkie inne, które jadłem we Wrocławiu.

Z czystym sumieniem mogę polecić Thai-Viet, bo wielu lokali z tak dobrym azjatyckim jedzeniem we Wrocławiu raczej nie spotkacie.

 

Thai-Viet

ul. Sztabowa 78 A

facebook.com/BarRestauracjaThaiViet

Ha-Noi na dowóz, czyli szkoda kasy

Mając ochotę na coś do jedzenia w pracy, często decyduję się na chińszczyznę, choć wrocławskie bary zazwyczaj nie są wzorem do naśladowania w tej materii. Zazwyczaj dowożone jedzenie jest gumowe, nierzadko zimne. Postanowiłem dać jednak jeszcze jedną szansę „chińczykom” i zamówiłem coś z restauracji Ha-Noi, mieszczącej się na ulicy Bujwida. Ha-Noi to w sumie już mała sieciówka, posiadająca 14 knajpek na całym Dolnym Śląska, w tym trzy we Wrocławiu.

Po zerknięciu na menu, mój pierwszy wzrok powędrował w stronę ukochanych sajgonek. Przy tej pozycji spotkało mnie pozytywne zaskoczenie, ponieważ za trzy sztuki sajgonek z mięsem musimy zapłacić ledwie 5 zł.

Różnorodność karty jest właściwie tradycyjna dla wszystkich azjatyckich knajpek, możemy zamówić zarówno dania z drobiu, wołowiny, wieprzowiny, kilka zup, oczywiście owoce morza i jeszcze kilka innych rzeczy. Postanowiłem postawić na coś, co niezwykle ciężko zepsuć, czyli kurczaka w cieście sezamowym za 14 zł, więc kolejny raz nie wypada być rozczarowanym ceną.

Dowóz na terenie Wrocławia to wydatek 4 zł, a dwa sosiki kosztują mnie dodatkowo 1 zł. Miła telefoniczna obsługa zapewnia, że na dostarczenie jedzenia wystarczy 30 min, i faktycznie – po 25 minutach dwa styropianowe pudełka lądują przede mną.

Zabieramy się za sajgonki. Poza ceną, zadowolenie na ustach wywołuje fakt, że są chrupiące, dosmażone, sporej wielkości i naprawdę smaczne. Nadzienie składające się z warzyw i mięsa wieprzowego jest mięciutki i aromatyczne, a ich chrupkość zaprzecza ogólnej opinii, mówiącej, że sajgonki na wynos są zazwyczaj miękkie i nie do zjedzenia. Spory plus.

hanoi 2

 

Drugie danie zaskakuje od samego początku. Mimo że zamówiłem jedzenie na dowóz, nikt z obsługi nie wpadł na pomysł, aby do zestawu spakować sztućce. Jeszcze większym szokiem, połączonym z niedowierzaniem jest obecność frytek w moim daniu. Pal licho, że zamawiałem kurczaka z ryżem, każdy może się pomylić, ale frytki?!?!?! Pierwszy raz spotkałem się z chińskim daniem w zestawie z frytkami…

No nic, próbujemy. Wspomniane wyżej feralne frytki są nie do przyjęcia. Miękkie, niedosmażone i niedosolone, dramat. Surówka z białej kapusty smakuje, jakby została przygotowana już dobry tydzień temu. Kwaśna, bez żadnej ostrości. Lepiej sobie odpuścić tę pozycję w menu.

Najsilniejszym punktem – po sajgonkach – jest kurczak w cieście sezamowym. Kurczak w chrupiącym cieście, którego porcja jest bardzo duża,  mógłby być nieco bardziej doprawiony, ale smakuje poprawnie. W połączeniu ze słodkim sosem stanowi całkiem dobre danie. Gorzej jest jeśli chodzi o drugi dołączony sosik – ostry. Faktycznie, jest wręcz palący, ale niejadalny przez ilość sosu sojowego, który został zmieszany z ostrą pastą z chili. Jeśli próbowaliście kiedyś wypić sam sos sojowy, to powinniście wiedzieć jak smakuje ten dodatek.

hanoi 1

 

Za całość, z dodatkami, opakowaniem i dojazdem zapłaciłem 25 zł. Może nie najwięcej, ale za brak sztućców, frytki w azjatyckim daniu, dramatyczną surówkę i fatalny sos, należy się bardzo niska ocena, pomimo naprawdę dobrych sajgonek i przyzwoitego kurczaka. Przy kolejnej okazji wybiorę inną chińską knajpkę, oferującą jedzenie na dowóz.

 

Restauracja orientalna Ha-Noi

ul. Bujwida 20

www.ha-noi.com.pl

 

Sajgonki z wołowiną

sajgonki 4

Jako że za chwilę rozpoczynają się Święta Wielkanocne, postanowiłem wam przedstawić swój szybki przepis na jakże świąteczne, polskie danie, czyli sajgonki. Wydawać by się mogło, że wykonanie chińskiej przystawki zajmuje mnóstwo czasu, co jednak znacząco mija się z prawdą. Przede wszystkim najpierw warto przygotować składniki.

Co będziemy potrzebować? Dobór farszu jest dowolny, nie ma jednego, złotego środka na pyszne sajgonki. Właśnie to jest w nich najlepsze, że papier ryżowy nadziewamy tylko tym, czym chcemy.

Składniki:

  • papier ryżowy
  • 300 gram wołowiny mielonej extra
  • grzybki mun
  • marchewka
  • makaron
  • paczuszka makaronu ryżowego
  • kapusta pekińska
  • imbir
  • papryczki chili
  • papryka w proszku
  • sos rybny
  • sos sojowy
  • kiełki fasoli mung
  • cebula

Wybrałem sajgonki z mięsem wołowym, ponieważ niespecjalnie przepadam za wieprzowiną. Zmielone w domu mięso wrzucamy na patelnię, razem z cebulą. Po około minucie dorzucamy startą na tarce lub pokrojoną w typowe chińskie paseczki marchewkę oraz zaparzone wcześniej we wrzątku grzybki mun. W międzyczasie w osobnym pojemniku zalewamy wrzątkiem makaron, a do smażącego się mięsa dodajemy starty imbir, posiekane papryczki chili, posiekaną kapustę i kiełki oraz doprawiamy pieprzem, papryką w proszku i sosamirybnym, a także sojowym. Sos rybny oczywiście opcjonalnie, ponieważ nie każdy lubi jego dość mocny zapach. Całość smażymy na dużym ogniu, uważając jednak, aby nie przesuszyć mięsa, które będzie jeszcze później smażone w głębokim oleju. Na sam koniec dodajemy makaron, który mieszamy z resztą. Całość odkładamy na chwilę do wystygnięcia.

Celowo nie podaję ilości składników, ponieważ każdy może dobrać odpowiadającą jemu samemu ich wielkość. Marchewkę można dodać jedną, ja dodałem dwie. To samo z przyprawami. Osobiście lubię bardzo ostre dania, więc ilość chili była spora.

Po ostudzeniu, szykujemy płaski talerz z wodą do moczenia papieru ryżowego. Papier moczymy z obu stron, ale nie za długo, żeby nie rozmiękł za bardzo. Po zmoczeniu, nakładamy łyżeczką farsz na wysokości ok 1/4 papieru i zawijamy podobnie jak krokiety. Musimy pamiętać, aby nie nakładać za dużo farszu i dokładnie zwijać ciasto tak, żeby całość się nie rozlatywała.

sajgonki1

Taka ilość mięsa plus paczka makaronu, dwie marchewki, cebula, kilka grzybków i ćwiartka kapusty, wystarczyła na 18 sporych sajgonek, dzięki czemu powstała właściwie nie przystawka, a danie główne.

Przed smażeniem musimy pamiętać, że zwinięty papier ryżowy najpierw musi przeschnąć, żeby się nie rozkleił w frytkownicy. Można smażyć także na patelni, ale wtedy w sajgonki wsiąka więcej tłuszczu i nie są tak chrupiące.

sajgonki 3Po wyjęciu z frytkownicy wrzucamy sajgonki na chwilę na ręcznik papierowy, a na nasz talerz trafia coś takiego

sajgonki 5Biję się w pierś, ale sos słodko-ostry był kupny. Obecnie jednak pracuję już nad wykonaniem własnego sosu chińskiego, którego można by używać właśnie do sajgonek lub np. makaronów chińskich. Jak tylko dojdę do perfekcji, wrzucę przepis.

Sajgonki wyszły pyszne, nawiązujące smakiem do tych z najlepszych chińskich budek. Jeśli je lubicie, warto spróbować zrobić w domu.